Rajcza Tour 2015

Rajcza Tour już od kilku lat nazywana jest przeze mnie „wyścigiem spadających liści”. Jest to oczywiście wzór zaczerpnięty ze słynnej włoskiej Lombardii z kalendarza World Tour. Powód jest prosty, oba wyścigi pełnią rolę zakończenia sezonu i są rozgrywane zazwyczaj w kapryśnych okolicznościach przyrody.
Muszę przyznać, że do Rajczy mam sentyment, to przecież tu, w 2012 roku, zaliczyłem swoje pierwsze zwycięstwo w "karierze".


Przyjechałem do Rajczy w piątek i miałem okazję rozkoszować się temperaturą 23 stopni i pełnią słońca, wprowadzenie na szosie w takich warunkach było po prostu rozkoszą. Zapomniałem nawet o tym, że w zasadzie przez cały tydzień byłem chory, a mój kontakt z rowerem ograniczał się do jednej krótkiej przejażdżki.

No ale byłoby to coś dziwnego - letnia temperatura na wrześniowej Rajczy... No i stało się, kiedy w sobotę przetarłem ciężkie powieki i odsłoniłem zasłony w pensjonacie, moim oczom ukazała się gęsta mgła, mżawka i wszechobecna wilgoć. Wiedziałem już, że nie będzie to miłe ściganie. Kiedy wystawiłem już nos za okno utwierdziłem się tylko w tym przekonaniu, bo było jakieś 10 stopni na plusie.

Poranek minął bardzo szybko i punktualnie o 10:00 stawiłem się na starcie, dookoła cała śmietanka Road Maratonu, będzie się z kim ścigać. Nie minęła chwila i już zgrabnym peletonem jechaliśmy przez Ujsoły na Przełęcz Glinne, z początku łagodny, praktycznie płaski, podjazd w końcówce zamienił się w mocno nachyloną górę. Tu też miała miejsce pierwsza selekcja, jednak następnie czekał nas długi zjazd tą samą drogą i na dole znowu stworzył się spory peleton. W zasadzie tradycyjny scenariusz ścigania na tym wyścigu.


Nie było jednak mowy o długiej i spokojnej jeździe dużą grupą po płaskich szosach. W tym roku Wiesiek Legierski zadbał o to, aby zakończenie sezonu było wybitnie górskie i na 100 kilometrach upchnął prawie 2000 m przewyższenia.
Już w Kiczorze trzeba było zmierzyć się z klasycznymi beskidzkimi ściankami wjeżdżając w kierunku Nieledwi. Dalej nie było lepiej, kolejne wąskie i kręte drogi raz ostro pod górę, raz ostro w dół robiły swoje i z każdym kilometrem czołowa grupa topniała w oczach. Nagle, za słynnym i bardzo ciężkim odcinku kostki brukowej przed Koniakowem zorientowałem się, że w zasadzie zostało nas w czołówce tylko kilkunastu.

Niestety chwila nieuwagi na ostrym zjeździe, gdzie jechałem na końcu grupy i potem lekka niemoc na płaskim fragmencie spowodowała, że i ja musiałem pożegnać się z pierwszą grupą. Niestety ta niemoc wyszła w najgorszym momencie, bo już po chwili trzeba było wspinać się na najtrudniejszy podjazd tego dnia – słynne z Road Trophy – Zapasieki. Podjazd nie poszedł mi tak jakbym chciał i chwilę po nim kręciłem w kilkuosobowej drugiej grupce.


Od tego momentu w zasadzie było nudno, kręciliśmy w miarę równo i sprawnie, pokonując kolejne przeszkody na trasie. Czekał nas jeszcze jeden podjazd na Słowacji, szybki zjazd, trochę płaskiego i finałowy podjazd raz jeszcze na Przełęcz Glinne.

Jechałem spokojnie, czułem już trudy ścigania, w dodatku cały czas nie byłem w pełni dyspozycji z uwagi na chorobę. Na ostrej końcówce zmusiłem się jeszcze do mocniejszego pociągnięcia i ostatecznie wjechałem na szczyt na 15 pozycji OPEN i 6 w kategorii B.
Cel na wyścig był jeden – obronić prowadzenie w górskiej klasyfikacji generalnej i to udało się zrealizować !!

Jest złoto :)
Dekoracja generalki kategorii B
Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i zaliczenia jednego z głównych celów na sezon 2015 mogłem zjechać do pensjonatu i odstawić rower.
Razem z rodzinką poszliśmy na uroczyste zakończenie powiązane z dekoracją klasyfikacji generalnych. Mój synek jak zwykle był zachwycony kiedy mógł ze mną wejść na scenę i odebrać medal za zwycięstwo.

Podsumowując Rajczę, to był kolejny bardzo fajny wyścig, który pomimo słabszej dyspozycji i „jesiennej nogi”, będę wspominał bardzo miło.

A teraz... Winter is coming ;)


Chciałbym też z tego miejsca podziękować wszystkim zawodnikom, którzy na wyścigu podzielili się ze mną piciem, gdyby nie te łyki, a nawet całe bidony chyba bym nie dojechał do mety bez bomby ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz